Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom I.djvu/088

Ta strona została uwierzytelniona.

biety uciekające wśród przenikliwych wrzasków i zostawiło za sobą szlak z rozbitych garnków, podeptanego ryżu, przewróconych dzieci; gromada rozgniewanych mężczyzn rzuciła się w pościg za stadem, krzycząc i wywijając kijami. Zawstydzony Willems — niewinna przyczyna tego zamieszania — szedł pod pręgierzem złych spojrzeń, złośliwych uwag i schronił się nareszcie w kampongu Almayera. Odtąd nie chodził już do osady.
Później, gdy przymusowa niewola coraz bardziej mu dokuczała, brał jedno z czółen Almayera i przeprawiał się przez główną odnogę Pantai, szukając jakiegoś odosobnionego miejsca, gdzieby mógł ukryć znękanie swe i zniechęcenie. Płynął w malutkim stateczku wzdłuż muru skłębionej zieleni, trzymając się martwej wody tuż przy brzegu, gdzie zwieszające się palmy nipa chwiały szerokiemi liśćmi nad jego głową, jakby w pogardliwem współczuciu dla wędrownego wykolejeńca. Gdzieniegdzie napotykał wyloty ścieżek wyciętych w gęstwinie; opętany pragnieniem aby się skryć przed nieustanną krzątaniną na rzece, wysiadał z czółenka, szedł wąską, krętą dróżką i przekonywał się że ta dróżka nie prowadzi nigdzie, że się nagle urywa, zniechęcona ciernistym gąszczem. Wracał powoli w gorzkiem, niedorzecznem poczuciu rozczarowania i smutku, prześladowany parnym zapachem ziemi, wilgoci i rozkładu w tych lasach, które jakby odpychały go bez litości w migotliwy blask słońca na rzece. I znów zaczynał wiosłować zmęczonemi ramionami, aby szukać innej ścieżki i spotkać się z nowem rozczarowaniem.
Kiedy dopłynął do miejsca, gdzie ostrokół radży schodził ku rzece, palmy nipa łopocące liśćmi nad brunatną wodą zostały w tyle, a na brzegu pojawiły się wielkie drzewa, wysokie, silne, obojętne w niezmiernej trwa-