Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom I.djvu/091

Ta strona została uwierzytelniona.

ciem, co się zaczyna jak pieszczota a kończy ciosem — tknięty nagłym bólem nowego wzruszenia, które przenika serce, porusza drzemiące uczucia, budzi je do nowych nadziei, nowych dróg, nowych pragnień — i daje ucieczkę przed samym sobą.
Ruszyła krok naprzód i znów przystanęła. Powiew — który się przedostał skroś drzew, lecz jak się zdawało Willemsowi, płynął od sunącej kobiecej postaci — owiał mu ciało gorącą falą i sparzył twarz palącem dotknięciem. Willems wciągnął go w płuca głęboko w ostatnim długim oddechu — jak żołnierz przed zamętem bitwy, jak kochanek przed porwaniem w ramiona umiłowanej kobiety; w oddechu co daje męstwo niezbędne dla zmierzenia się z groźbą śmierci lub z burzą namiętności.
Kim ona jest? Skąd się tu wzięła? Odwrócił od niej oczy pełne podziwu i rozejrzał się po drzewach zwartego lasu; stały wielkie, i proste, i nieruchome, jakby wstrzymywały dech, strzegąc ich obojga. Willems poczuł zdziwienie, odrazę, prawie strach wobec bujności tropikalnego życia, które pragnie słońca, lecz pracuje wśród mroku; które wydaje się wcieleniem wdzięcznych barw, kształtów, i wspaniałości, i wesela, lecz jest tylko okwiatem śmierci; którego tajemnica kryje zapowiedź radości i piękna, lecz zawiera jad i zgniliznę. Już dawniej nachodził Willemsa ów lęk i mętne poczucie niebezpieczeństwa, lecz teraz, gdy spojrzał znów na to życie, wydało mu się że przebił wzrokiem fantastyczną zasłonę z pnączy i liści, że przejrzał nawskroś masywne drzewa, odrażający mrok, i oto odkryła się tajemnica — czarowna, kojąca, piękna.
Spojrzał na kobietę. W cieniu usianym bryzgami światła zjawiła mu się z nieuchwytną wyrazistością sennego widzenia, powabna i wspaniała — posępna i odpy-