Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom I.djvu/117

Ta strona została uwierzytelniona.

dziecko na ramieniu i objął je, wskazując oddalającego się gościa.
— Patrz jak on ucieka, córuchno — rzekł przymilnie. — Prawda jaki zabawny? Krzyknij na niego „świnia“, córuchno. Krzyknij.
Poważna twarzyczka Niny rozpłynęła się w dołkach. Pod długiemi rzęsami, błyszczącemi od świeżych łez, wielkie oczy zaiskrzyły się wesołością. Dziewczynka chwyciła się mocno jedną rączką włosów Almayera, a drugą zamachała radośnie, wołając ze wszystkich sił czystym głosikiem, miękkim i wyraźnym jak szczebiot ptaka:
— Świnia! Świnia! Świnia!