Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom I.djvu/121

Ta strona została uwierzytelniona.

lu, z rękoma na poręczach, rozstawiwszy kolana, mrugał wielkiemi oczami nabiegłemi krwią, rzekłbyś olśniony wzniosłą próżnią swych myśli.
Babalaczi wybrał się do starego Omara późno popołudniu. Był tak pochłonięty ostrożnem obchodzeniem się z wrażliwością starego korsarza i zręcznem wygrywaniem gwałtownych popędów Aissy, że nie mógł się zająć żadną inną sprawą, ani spełniać codziennych swych obowiązków względem szefa i protektora; nie mógł nawet spać w ciągu trzech ostatnich nocy, co stwierdzała raz po raz jego żona, dar Lakamby, rozwodząc się nad tem krzykliwie i robiąc mężowi wymówki. Gdy opuścił swą bambusową chatę — stojącą wśród innych domków w kampongu władcy — serce uciskał mu niepokój oraz wątpliwość, czy uknuta przez niego intryga się uda. Szedł powoli i jak zwykle wydawał się obojętny na wszystko, niby to nie zdając sobie sprawy, że wiele sennych oczu śledzi go ze wszystkich stron, sunącego ku małej furtce po przeciwległej stronie dziedzińca. Owa furtka prowadziła do oddzielnej ogrodzonej przestrzeni, gdzie stał dość duży dom z desek, przygotowany przez Lakambę na przyjęcie Omara i Aissy. Był to budynek lepszy od innych i Lakamba przeznaczył go na mieszkanie dla swego głównego doradcy, którego uzdolnienia zasługiwały jego zdaniem na ów zaszczyt.
Lecz kiedy Babalaczi ujawnił swój plan podczas narady na opuszczonej polance, zgodzili się obaj, że nowy dom powinien być najpierw użyty na schronienie dla Omara i Aisy, gdy się ich namówi aby opuścili posiadłość radży, albo gdy się ich stamtąd porwie — co się mogło przydarzyć. Babalaczi nie miał nic przeciwko temu aby odłożyć swą przeprowadzkę do honorowej rezydencji, ponieważ sprzyjało to pod wielu względami spo-