Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom I.djvu/122

Ta strona została uwierzytelniona.

kojnemu wykonaniu jego zamierzeń. Dom ów był dosyć odosobniony; miał własne ogrodzenie, które łączyło się z prywatnym dziedzińcem Lakamby, leżącym za jego rezydencją — dziedzińcem wydzielonym dla żeńskiego dworu wodza. Jedyny dostęp do rzeki prowadził przez wielki frontowy dziedziniec zawsze pełen zbrojnych ludzi i bacznych oczu. Za grupą budynków ciągnęły się gładkie ryżowe polanki, które zkolei były objęte murem nietkniętych lasów o podszyciu tak gęstem i pogmatwanem, że tylko kula, i to wystrzelona dość blisko, mogła przeniknąć tam na pewną odległość.
Babalaczi przesunął się spokojnie przez małą furtkę, zamknął ją i przymocował starannie wiązadłami z rattanu. Przed domem duży kwadrat gruntu ubity był na twardo do gładkości asfaltu. Wielkie drzewo o konarach podpartych słupami, olbrzym zostawiony umyślnie przy karczowaniu, okrywał całą wolną przestrzeń olbrzymim baldachimem sękatych gałęzi i gęstego, ciemnego listowia. Na prawo, w pewnem oddaleniu od dużego domu, stał mały szałas z trzciny pokryty matami, zbudowany umyślnie dla wygody Omara, któremu wskutek ślepoty i kalectwa trudno było wstąpić na stromą kładkę prowadzącą do solidniejszej siedziby. Dom miał taras i był osadzony na niskich słupach. Tuż obok wielkiego drzewa, naprzeciw drzwi od szałasu, ognisko domowe jaśniało garścią żaru pośród szerokiego koła białych popiołów. Stara kobieta, uboga krewna którejś z żon Lakamby, przeznaczona do pomagania Aissie, siedziała w kucki przy ogniu; podniosła kaprawe oczy i spojrzała obojętnie na Babalacziego sunącego szybko przez dziedziniec.
Babalaczi objął całe ogrodzenie bystrem spojrzeniem jedynego oka i wymruczał jakieś pytanie, nie patrząc na