smutno Babalaczi. — A ja odkryłem drogę prowadzącą do zagłady białych i do naszej wielkości. Jeśli to jest droga właściwa, nigdy już więcej głodu cierpieć nie będziesz. Pokój zstąpi na nas, i chwała, i bogactwa.
— A ja jutro umrę — mruknął gorzko Omar.
— Któż to wie? Te rzeczy są zapisane od początku świata — szepnął Babalaczi w zadumie.
— Nie pozwól mu wrócić — wykrzyknął Omar.
— On także nie może ujść swemu losowi — ciągnął Babalaczi. — On wróci, a potęga mężów, których zawsze nienawidziliśmy, ty i ja, rozsypie się w proch w naszych rękach. — Dodał z zapałem: — Będą walczyli jeden przeciw drugiemu i zginą obaj.
— Ty to wszystko zobaczysz, ale ja...
— To prawda! — szepnął z żalem Babalaczi. — Dla ciebie życie jest mrokiem.
— Nie! Płomieniem! — wykrzyknął stary Arab, nawpół się podnosząc, poczem znów opadł na stołek. — Płomieniem tamtego dnia! Widzę jeszcze ten płomień — ostatnią rzecz, jaką widziałem. I słyszę huk rozdartej ziemi — w chwili kiedy oni wszyscy umarli. A ja żyję i jestem igraszką w ręku przebiegłego męża — dodał z niekonsekwentnym porywem gniewu.
— Jesteś zawsze mym panem — rzekł pokornie Babalaczi. — Jesteś bardzo mądry — i w swej mądrości przemówisz do Saida Abdulli, kiedy tu się zjawi — przemówisz do niego tak, jak ci radziłem, ja, twój sługa, mąż, który walczył przez wiele lat po twojej prawicy. Doniesiono mi przez gońca, że Said Abdulla przybędzie dziś wieczór, zapewne bardzo późno; albowiem te rzeczy muszą się dokonać tajemnie, aby biały człowiek, kupiec osiadły wyżej nad rzeką, nie dowiedział się o nich. Lecz Abdulla przybędzie z pewnością. Wręczono surat
Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom I.djvu/125
Ta strona została uwierzytelniona.