ma i rozdętemi nozdrzami, jednak posłuszna dotknięciu hamującej dłoni. — To już trzeci dzień, i obietnica spełniona — rzekł do niej bardzo cicho. — Pamiętaj — dodał ostrzegawczo — jak morze dla spragnionego! A teraz — rzekł głośno, puszczając Aissę i odstępując w tył — biegnij, nieustraszona córko, biegnij!
Szybka i cicha jak strzała, znalazła się wmig przy ogrodzeniu i znikła w furtce prowadzącej na dziedziniec. Lakamba i Babalaczi patrzyli za nią. Usłyszeli ponowny zgiełk i głos Aissy wołający: „Puśćcie go!“ Potem nastała przerwa w hałasie, nie dłuższa niż pół ludzkiego oddechu, i zabrzmiało imię Aissy — głośno, zgrzytliwie, przeszywająco. Wstrząsnął ich dreszcz mimowolny. Lakamba spojrzał z posępną pogardą w stronę nieludzkiego dźwięku, stary Omar opadł na dywan i jęknął słabo, a Babalaczi zdobył się na uśmiech; wypchnął swego znakomitego protektora przez wąską furtkę w ostrokole, wysunął się za nim i zamknął ją szybko.
Stara kobieta, która prawie cały ten czas klęczała przy ogniu, dźwignęła się teraz, rozejrzała lękliwie i ukryła się za drzewem, przypadłszy do ziemi. Furtka prowadząca na wielki dziedziniec rozwarła się z hukiem od wściekłego kopnięcia i wpadł Willems z Aissą w ramionach. Przebiegł jak wicher przez podwórzec Omara, przyciskając do piersi młodą kobietę, która go obejmowała za szyję; głowa jej zwisła z jego ramienia, oczy były zamknięte, a długie włosy muskały prawie ziemię. Ukazali się na mgnienie w blasku ognia, Willems wbiegł olbrzymiemi krokami po kładce z desek i znikł ze swym ciężarem w drzwiach domu.
I wewnątrz ogrodzenia, i wszędzie dokoła zapanowała cisza. Omar leżał wsparty na łokciu, a pełna zgrozy
Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom I.djvu/131
Ta strona została uwierzytelniona.