jego twarz o spuszczonych powiekach nadała mu wygląd człowieka dręczonego przez senną zmorę.
— Co się tu dzieje? Na pomoc! pomóżcie mi wstać! — zawołał słabym głosem.
Zgrzybiała wiedźma, wciąż przycupnięta w cieniu, wpatrywała się kaprawemi oczami w otwarte drzwi dużego domu, nie zwracając żadnej uwagi na wołanie Omara. Starzec przez chwilę nasłuchiwał, potem ramię jego osłabło i opadł znękany na dywan z głuchem westchnieniem.
Konary drzewa drgnęły i zaczęły się chwiać w niepewnych prądach lekkiego wiatru. Liść spłynął powoli z jakiejś wysokiej gałęzi i spoczął bez ruchu na ziemi w blasku ognia, jakgdyby nazawsze; lecz niebawem drgnął, wzniósł się nagle i poleciał, wirując w aromatycznym powiewie, gnany bezradnie w ciemną noc, która ogarnęła ziemię.
Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom I.djvu/132
Ta strona została uwierzytelniona.