których leżały wszystkie dywany i poduszki domowników. Postanowiono że przyjęcie odbędzie się pod gołem niebem i że trzeba dodać mu wspaniałości przez obecność licznych popleczników Lakamby, którzy w czystych białych szatach, w czerwonych sarongach, z kordelasem u boku i lancą w ręku krążyli po dziedzińcu, lub zebrani w małe grupki omawiali gorliwie zbliżającą się uroczystość.
Dwa małe ogniska paliły się jasno u skraju wody po obu stronach przystani. Niewielki stos pochodni z gumowego drzewa damar leżał przy ogniskach, między któremi Babalaczi kroczył tam i napowrót; przystawał często z twarzą zwróconą ku rzece i przechyloną głową, nasłuchując dźwięków niosących się z ciemności nad wodą. Noc była bezksiężycowa i jasna, lecz gdy popołudniu bryza ustała wśród dorywczych podmuchów, opary zawisły nad połyskliwą powierzchnią Pantai i przylgnęły do brzegów, zasłaniając środek rzeki.
We mgle rozległ się okrzyk, potem drugi, i nim Babalaczi zdążył odpowiedzieć, ukazały się dwa czółenka pędzące ku przystani; dwaj obywatele Sambiru z pomiędzy najwybitniejszych, Daud Sahamin i Hamet Bahassoen, których zaproszono poufnie na spotkanie z Abdullą, przybili szybko do brzegu i, powitawszy Babalacziego, ruszyli ku domowi ciemnym dziedzińcem. Lekki rozruch z powodu ich przybycia uspokoił się prędko i znowu czas wlókł się wśród ciszy przez długą godzinę; Babalaczi kroczył wciąż od ogniska do ogniska, a z każdą chwilą niepokój wzrastał na jego twarzy.
Wreszcie posłyszano głośny okrzyk niosący się z dołu rzeki. Na rozkaz Babalacziego ludzie zbiegli ku samemu brzegowi; chwyciwszy pochodnie, wsadzili je w ogień, a potem wywijali niemi nad głową, póki nie
Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom I.djvu/137
Ta strona została uwierzytelniona.