Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom I.djvu/139

Ta strona została uwierzytelniona.

sztywnemi fałdami. Szata Abdulli była zapięta od góry aż po biodra na malutkie złote guziczki; ciasne rękawy ozdabiała wąska złota tasiemka. Na wygolonej głowie miał niewielką myckę plecioną z trawy, a na gołych nogach skórzane sandały. Różaniec z ciężkich drewnianych paciorków zwisał okręcony o prawą jego dłoń. Zasiadł powoli na honorowem miejscu, zsunął sandały i podebrał przyzwoicie nogi pod siebie.
Ustawione naprędce ławy tworzyły szerokie półkole, którego koniec najbardziej oddalony od ognia — jakie dziesięć metrów — znajdował się najbliżej domu Lakamby. Gdy najważniejsze osobistości siedziały już na swych miejscach, weranda Lakamby zapełniła się w milczeniu zakwefionemi postaciami kobiet z jego dworu. Skupiły się przy poręczy i spoglądały w dół, szepcząc pocichu. Między Lakambą i Abdullą, którzy siedzieli obok siebie, odbywała się czas jakiś wymiana przepisowych grzeczności. Babalaczi przykucnął pokornie u stóp swego protektora na twardej ziemi, przykrytej tylko cienką matą.
Zapadło milczenie. Abdulla rozejrzał się wzrokiem wyczekującym; Babalaczi, który siedział bez ruchu w zadumanej postawie, po chwili jakby się ocknął z wysiłkiem i zaczął mówić tonem łagodnej perswazji. Opisał w potoczystych zdaniach początki Sambiru, zwadę obecnego władcy, Patalola, z sułtanem Koti i wynikłe z tego zamieszki, zakończone buntem osadników bugiskich pod wodzą Lakamby. W ciągu swej opowieści zwracał się często o potwierdzenie do Sahamina i Bahassoena, którzy siedzieli, przysłuchując się ze skwapliwością i gorliwie potakiwali półgłosem: Betul! Betul! Prawda! Prawda!
Babalaczi rozgrzewał się swym tematem w miarę