Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom I.djvu/140

Ta strona została uwierzytelniona.

opowiadania; mówił teraz o faktach, związanych z akcją Lingarda w krytycznym okresie tych sporów wewnętrznych. Opisywał wszystko głosem opanowanym, ale ze wzrastającą energją i oburzeniem. I czemże on jest, ten człowiek o srogim wyglądzie, człowiek co ich odciął od całego świata? Czy on jest rządem? Z czyjego ramienia stał się władcą? Opanował duszę Patalola i sprawił że jego serce stwardniało; włożył mu do ust surowe słowa i kazał jego ręce uderzać na prawo i lewo. Prawowierni ledwo dyszą pod bezrozumnym uciskiem niewiernego męża. Muszą z nim handlować, przyjmować takie towary jakie daje, taki kredyt na jaki zechce się zgodzić. I każdego roku zmusza ich do spłaty należności.
— Święta prawda! — wykrzyknęli jednocześnie Sahamin i Bahassoen.
Babalaczi spojrzał na nich z uznaniem i zwrócił się do Abdulli.
— Słuchaj tych ludzi, o opiekunie uciśnionych! — wykrzyknął. — Co mieliśmy robić? Człowiek musi handlować. Nikogo innego nie było.
Sahamin powstał, trzymając laskę; przemówił do Abdulli z powagą i dwornością, podkreślając swoje słowa uroczystemi gestami prawej ręki.
— To jest tak. Dokuczyło nam płacenie długów tamtemu białemu człowiekowi, który jest synem Radży Lauta. Ów biały — oby grób jego matki został pohańbiony! — nie zadawalnia się tem, że trzyma nas wszystkich w okrutnej swej garści. On chce doprowadzić nas do zagłady. Prowadzi handel z leśnymi Dajakami, którzy nie są lepsi od małp. Kupuje od nich kauczuk i rattan — a my umieramy z głodu. Zaledwie przed dwoma dniami poszedłem do niego i powiedziałem: „Tuanie