Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom I.djvu/153

Ta strona została uwierzytelniona.

w gruncie rzeczy był tylko pijany — pijany trucizną rozkosznych wspomnień.
Wyciągnął ręce nad ogniem, rozejrzał się i zawołał:
— Aisso!
Musiała być tuż, bo pojawiła się zaraz w świetle ogniska. Była owinięta pofałdowaną gęsto zasłoną, która zakrywała jej czoło; koniec zasłony, przerzucony z ramienia na ramię, zasłaniał dolną część twarzy. Tylko oczy były widoczne — ciemne i połyskujące jak gwiaździsta noc.
Patrząc na tę dziwną, zakwefioną postać, Willems uczuł zdumienie, gniew, bezsilność. Zaufany ongi urzędnik bogatego Hudiga trzymał się uporczywie pewnych wyobrażeń o przyzwoitości. Szukał w nich ucieczki od posępnych mangrowij, od mroku lasów i pogańskich dusz dzikich, którzy byli jego panami. Aissa wyglądała jak sztuka taniego perkalu! To go rozjątrzyło. Przybrała się tak, ponieważ człowiek z jej rasy był blisko! Willems zakazał jej tego, a ona nie posłuchała. Czy jego pojęcia zmienią się kiedy do tego stopnia, aby mógł się zgodzić z jej wyobrażeniem o tem co wypada, co jest właściwe i przyzwoite? Miał uczucie że z czasem tak będzie, niestety. Wydało mu się to okropne. Ona się nigdy nie zmieni! Ten objaw jej pojęć o przyzwoitości był nową oznaką beznadziejnego między nimi rozdźwięku — był dla Willemsa jakby jeszcze jednym krokiem wdół. Aissa zanadto od niego się różni. On jest taki cywilizowany! Uderzyło go nagle że nie mają nic wspólnego — żadnej myśli, żadnego uczucia; nie mógł jej wyjaśnić najprostszych przyczyn jakiegokolwiek swego postępku... i nie mógł bez niej żyć.
Odważny człowiek stojący naprzeciw Babalacziego odetchnął nagle westchnieniem podobnem do jęku. Ten