drobny szczegół, to przywdzianie przez Aissę zasłony wbrew jego życzeniu, podziałało na Willemsa jak wykrycie jakiejś wielkiej klęski. Wzmocniło jego pogardę dla siebie jako dla niewolnika namiętności, którą zawsze wyśmiewał, jako dla człowieka niezdolnego do przeprowadzenia swej woli. Ta jego wola, wszystkie jego uczucia, cała jego osobowość — wszystko rzekłbyś zatracało się w ohydnem pożądaniu tej kobiety, w bezcennej obietnicy jej ciała. Willems oczywiście nie był w stanie dostrzec jasno przyczyn swego nieszczęścia; ale niema ludzi tak tępych aby nie znali bólu — tak prostych aby nie czuli starcia walczących z sobą porywów, aby od tego nie cierpieli. Człowiek tępy, zarówno jak i najmędrszy, musi czuć sprzeczność swych impulsów i cierpieć z tego powodu, ale dla ludzi nieoświeconych ból walki i przegranej wydaje się dziwny, tajemniczy, nieusprawiedliwiony i możliwy do uniknięcia.
Willems stał, śledząc Aissę, śledząc siebie. Trząsł się z wściekłości od stóp do głów, jakby go spoliczkowano. Nagle roześmiał się, ale jego śmiech zabrzmiał niby zmącone echo jakiejś odległej, nieszczerej wesołości.
Z drugiej strony ognia Babalaczi rzekł śpiesznie:
— Oto tuan Abdulla.
Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom I.djvu/154
Ta strona została uwierzytelniona.