Natychmiast po wyjściu z szałasu Abdulla dostrzegł Willemsa. Spodziewał się naturalnie że zobaczy białego człowieka, ale nie tego, który był mu tak dobrze znany. Każdy, kto handlował na wyspach i miał stosunki z Hudigiem, znał Willemsa. Przez ostatnie dwa lata swego pobytu w Makassarze zaufany urzędnik Hudiga prowadził cały handel miejscowy spółki pod nadzorem — bardzo pobieżnym — wyłącznie samego szefa. Stąd każdy znał Willemsa, między innymi i Abdulla — lecz Arab nie wiedział nic o jego niełasce. Trzymano istotnie całą rzecz w tajemnicy — i to tak ścisłej, iż wielu ludzi w Makassarze spodziewało się powrotu Willemsa, przypuszczając że wyjechał w jakiejś poufnej misji. Zaskoczony Abdulla zawahał się na progu. Przygotował się na spotkanie z jakimś marynarzem, dawnym oficerem Lingarda, prostakiem z którym może trudno będzie się porozumieć — ale nie z równym sobie. Tymczasem zobaczył kogoś, kto uchodził za bardzo zdolnego do interesów, o czem Abdulla dobrze wiedział. Jakim sposobem znalazł się tu i dlaczego? Abdulla opanował zdziwienie i ruszył z godnością w stronę ogniska, utkwiwszy spokojnie oczy w Willemsie. Zatrzymał się o dwa kroki od niego i podniósł prawą rękę, witając go z powagą. Willems skinął zlekka głową i rzekł po chwili, udając swobodę i obojętność:
— Znamy się, tuanie Abdullo.