Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom I.djvu/156

Ta strona została uwierzytelniona.

— Handlowaliśmy z sobą — odpowiedział uroczyście Abdulla — ale to było daleko stąd.
— Tutaj możemy także handlować — rzekł Willems.
— Miejsce nie ma żadnego znaczenia. Tylko otwarty umysł i szczere serce potrzebne są do interesów.
— To wielka prawda. Moje serce jest równie otwarte jak mój umysł. Powiem ci, dlaczego tu się znalazłem.
— I poco? Opuszczając dom, człowiek uczy się życia. Podróżujesz. Podróż to zwycięstwo. Wrócisz, wzbogaciwszy się w mądrość.
— Nie wrócę nigdy — przerwał Willems. — Skończyłem ze swymi rodakami. Jestem człowiekiem pozbawionym braci. Krzywda jest dla wierności zagładą.
Abdulla podniósł brwi, wyrażając tem zdziwienie. Jednocześnie zaś uczynił nieokreślony ruch ręką, który można było wziąć za potakujące i pojednawcze: „otóż to właśnie!“
Aż do tej chwili Arab nie zwracał najmniejszej uwagi na stojącą przy ognisku Aissę, która przemówiła teraz wśród ciszy zapadłej po oświadczeniu Willemsa. Głosem stłumionym przez zasłonę wyrzekła do Abdulli kilka słów powitania, nazywając go krewnym. Abdulla rzucił na nią spojrzenie trwające nie dłużej sekundy, poczem jako człowiek doskonale wychowany utkwił wzrok w ziemi. Aissa wyciągnęła do niego rękę okrytą końcem zasłony, Abdulla zaś ujął ją, uścisnął dwukrotnie i puścił, zwracając się do Willemsa. Spojrzała badawczo na obu mężczyzn a potem cofnęła się i jakby wsiąkła w noc.
— Wiem po co tu przybyłeś, tuanie Abdullo — rzekł Willems — powiedział mi to tamten człowiek. — Skinął głową w stronę Babalacziego i mówił dalej powoli: — To będzie rzecz trudna.