światła niż dymu, a w czerwonem ich świetle zjawia się Babalaczi i oznajmia że łodzie gotowe.
Wśród ponurego blasku sunie Said Abdulla w długiej białej szacie, jak majestatyczna zjawa w asyście dwóch pośledniejszych cieni; zatrzymuje się chwilę u przystani aby się pożegnać ze swym gospodarzem i sprzymierzeńcem, którego kocha. Said Abdulla mówi to wyraźnie przed wejściem do łodzi, gdzie zasiada w samym środku pod małym baldachimem z niebieskiego perkalu, rozpiętym na czterech tykach. Przed Saidem Abdullą i za nim ludzie przykucnięci u burt trzymają podniesione wiosła, czekając na rozkaz aby je razem zanurzyć. Gotowe? Jeszcze nie. Stać! Said Abdulla raz jeszcze zabiera głos, a Lakamba i Babalaczi podeszli na sam brzeg aby słyszeć co mówi. Jego słowa są pokrzepiające. Nim słońce zajdzie po raz drugi, spotkają się znów i okręt Abdulli będzie płynął po wodach tej rzeki — nareszcie!
Lakamba i Babalaczi nie wątpią że się tak stanie — jeśli Allah pozwoli. Obaj są w ręku Miłosiernego. To jest pewne. A także i Said Abdulla, wielki kupiec, nie znający słowa niepowodzenie; i biały człowiek, najzręczniejszy handlowiec na wyspach, który leży teraz przy ognisku Omara z głową na kolanach Aissy, podczas gdy Said Abdulla sunie szybko błotnistą rzeką w łodzi pędzonej prądem i wiosłami, wśród ciemnych ścian śpiącego lasu; sunie ku jasnemu, otwartemu morzu, gdzie Władca Wysp (pochodzący z Greenock, lecz wycofany z obiegu, sprzedany i zarejestrowany jako statek z Penangu) czeka na swego właściciela i kołysze się dziwacznie na kotwicy wśród prądów kapryśnego przypływu, blisko kruszących się czerwonych skał Tandżong Mirrah.
Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom I.djvu/161
Ta strona została uwierzytelniona.