Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom I.djvu/168

Ta strona została uwierzytelniona.

co jest haniebne, tchórzliwe i tak rozkoszne, że upodlona dusza nie dopuszcza myśli aby mogło przeminąć; bowiem dla ofiar takiego szczęścia chwila jego kresu jest wznowieniem tortury, która stanowi jego cenę.
Aissa, pochłonięta swem ściśle określonem pragnieniem, zmarszczyła lekko brwi i rzekła:
— A teraz opowiedz mi wszystko. Wszystkie słowa, które padły między tobą a Saidem Abdullą.
Powiedzieć — co? Jakie słowa? Głos Aissy przywrócił Willemsowi świadomość, która znikła pod jej dotknięciem; zdał sobie sprawę że minuty upływają, a każda z nich była jakby wymówką; padały w przeszłość zwolna, niechętnie, nieodwołalnie, znacząc jego kroki na drodze do potępienia. Nie miał jednak żadnej pewności, żadnego pojęcia jak ta bolesna droga może się skończyć. Ogarnęło go niejasne uczucie, niby groźba cierpienia czy nieokreślona przestroga o rychłej chorobie — mętne przewidywanie zła, na które składały się trwoga i rozkosz, rezygnacja i bunt. Willems zawstydził się swoich uczuć. Czego właściwie się lęka? Czyżby to były skrupuły? Skąd ta niechęć do myślenia, do rozmowy o tem co robić zamierza? Skrupuły są dobre dla durniów. Jego oczywisty obowiązek, to zdobyć dla siebie szczęście. Czyż składał kiedy przed Lingardem przysięgę wierności? Nie. A więc — nie pozwoli aby jakikolwiek wzgląd na tego starego idjotę stanął między Willemsem a szczęściem Willemsa. Szczęściem? A może jest na fałszywym tropie? Szczęście, to są pieniądze. Dużo pieniędzy. Przynajmniej myślał tak zawsze, póki nie doświadczył tych nowych uczuć, które...
Pytanie Aissy, powtórzone z niecierpliwością, przerwało jego rozpamiętywania; spojrzał w górę na twarz jaśniejącą nad nim w mętnem świetle ogniska, przecią-