ru jak cień nocnej zmory, wysunąwszy jedną rękę i jedno kolano; oto była tuż, bardzo blisko, nieruchoma i cicha, jakby nasłuchiwała z wyciągniętą szyją i twarzą zwróconą w pełni do ognia. Willems widział wychudłe oblicze, skórę połyskującą na wydatnych kościach, czarne cienie wklęsłych skroni, i zapadłe policzki, i dwie plamy czerni nad oczami, nad temi oczami które były martwe i widzieć nie mogły. Jakiż poryw wypędził w noc ślepego kalekę, czającego się i pełznącego ku ognisku? Willems patrzył nań, urzeczony, lecz twarz, po której przesuwały się światła i cienie, nie zdradzała nic, zamknięta, nieprzenikniona, jak ściana.
Omar uklął i przysiadł na piętach; ręce wisiały przed nim bezładnie. Willems patrzył w ponurem odrętwieniu i widział wyraźnie kriss między cienkiemi wargami, jak kresę przecinającą twarz; z jednej strony twarzy wygładzone drzewo rękojeści chwytało czerwone błyski ognia, z drugiej cienka linja ostrza urywała się na matowym, czarnym końcu. Willems poczuł wewnętrzne wstrząśnienie, które nie tknęło jego ciała, biernego w objęciach Aissy, lecz napełniło mu piersi zgiełkiem bezsilnego strachu; zrozumiał nagle że to własna jego śmierć pełznie doń poomacku; że to nienawiść do niego i do miłości Aissy ku niemu znagliła ten bezsilny szczątek człowieka — ongi słynnego, śmiałego korsarza — do porwania się na rozpaczliwy czyn, który miał się stać najwyższem ukojeniem i chwałą nieszczęśliwej starości. Obezwładniony strachem kochanek Aissy patrzył na jej ojca — zjawę pełznącą ostrożnie, ślepą jak los, nieugiętą jak przeznaczenie — a jednocześnie słuchał z chciwością jak bije serce córki, lekko, prędko, spokojnie, wyczuwał jego rytm głową.
Był w mocy okropnego strachu, który zimną dłonią
Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom I.djvu/174
Ta strona została uwierzytelniona.