Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom I.djvu/182

Ta strona została uwierzytelniona.

Ruszył naprzód niepewnym krokiem, wyciągając przed siebie obie ręce z rozpaczą, jak człowiek który nagle oślepł.
— Aisso! — krzyknął — chodź tu natychmiast!
Niechby tylko jej dotknął, niechby do niej przemówił, trzymając ją w ramionach, tuż przed oczami, blisko, twarzą w twarz! Tkliwość jego pieszczoty stopiłaby jej upór, zniweczyłaby jej strach; pod wpływem jedynej mowy wspólnej im obojgu — mowy bez wyrazów, mowy zmysłów — Aissa zrozumiałaby go, zgodziłaby się na wszystkie jego życzenia. Zawołał znów, a tym razem głos jego drżał od niecierpliwości i niepokoju:
— Aisso!
Wytężał wzrok i nasłuchiwał, ale nie zobaczył nic i nic nie usłyszał. Po chwili gęsty mrok rzekłbyś zakołysał się przed jego wzrokiem, niby kotara co zdradza ruchy lecz kształty ukrywa; Willems posłyszał lekkie, śpieszne kroki, a potem krótkie trzaśnięcie furtki od prywatnego dziedzińca Lakamby. Gdy skoczył naprzód i oparł się o szorstkie drzewo, usłyszał słowa: „Prędko! Prędko!“ i łoskot drewnianej sztaby, zasuniętej po drugiej stronie dla umocnienia furtki. Przyparty dłońmi podniesionych ramion do ostrokołu, osunął się na ziemię.
— Aisso — rzekł błagalnie, przyciskając usta do szpary między kołami. — Aisso, czy mnie słyszysz? Wracaj! Zrobię co chcesz, dam ci wszystko czego pragniesz, choćbym miał spalić cały Sambir i pożar ugasić krwią. Tylko wróć. Teraz! Natychmiast! Czy tam jesteś? Słyszysz mnie? Aisso!
Z drugiej strony palisady rozległy się lękliwe szepty niewieście, krótki, trwożny śmiech nagle urwany, cichy głos jakiejś kobiety: „Oto jest dzielna mowa!“ Po krótkiej chwili milczenia Aissa zawołała: