Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom II.djvu/028

Ta strona została uwierzytelniona.

To przecież własność prywatna, zagwarantowana przez Patalola. Chyba miałem do tego prawo, co? Ranek był bardzo spokojny. Po uczcie na barku Abdulli większość ludzi rozeszła się do domów; zostały same wielkie figury. Około trzeciej Sahamin przeprawił się przez rzekę w małem czółenku. Zszedłem na nasz pomost ze strzelbą aby się z nim rozmówić, ale wylądować mu nie pozwoliłem. Stary hipokryta oświadczył, że Abdulla śle pozdrowienia i pragnie pomówić ze mną o interesach; czybym się nie wybrał na statek? Odrzekłem że nie; że się nie wybiorę. Powiedziałem że jeśli Abdulla do mnie napisze, to mu odpowiem, ale nie chcę żadnej rozmowy ani na pokładzie jego statku, ani na brzegu.. Powiedziałem też, że gdyby ktoś usiłował wylądować na moim terenie, będę strzelał, wszystko jedno do kogo. Na to Sahamin podniósł ręce ku niebu, zgorszony, a potem odpłynął, wiosłując żwawo — pewnie aby zdać z tego sprawę. W godzinę lub później zobaczyłem że Willems wysadził łódź pełną ludzi w przystani radży. Odbyło się to bardzo spokojnie. Nie strzelono ani razu i krzyków prawie wcale nie słyszałem. Te mosiężne armatki, które pan dał w zeszłym roku Patalolowi, wrzucili do rzeki. Tam jest głęboko przy brzegu. Pamięta pan, prąd biegnie tamtędy. Około piątej Willems wrócił na statek; widziałem jak się spotkał z Abdullą na rufie, blisko steru. Mówił długo, wywijając rękami jakby coś tłumaczył; wskazywał mój dom, potem rzekę. Wreszcie tuż przed zachodem przeciągnęli na cumach statek wdół rzeki prawie o pół mili, aż do miejsca gdzie się rozwidlają oba ramiona — i bark stoi tam do dziś dnia, jak pan widział.
Lingard skinął głową.
— Mówiono mi że tego samego wieczoru, kiedy zrobiło się ciemno, Abdulla wysiadł po raz pierwszy na