Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom II.djvu/036

Ta strona została uwierzytelniona.

w pokoju od strony podwórza i nie pokazała się wcale podczas tego wszystkiego. Powiedział do mnie — słyszę jeszcze jego głos, zachrypły i tępy — „Włos panu z głowy nie spadnie“. Nie pisnąłem ani słowa. Mówił dalej: „Proszę zauważyć że flaga, którą pan wywiesił — i która, nawiasem mówiąc, nie jest pańska — że flaga została uszanowana. Niech pan to powie kapitanowi Lingardowi, kiedy pan go zobaczy. Ale“ — ciągnął dalej — „pan pierwszy strzelił do tłumu“. „Łżesz, hultaju!“ krzyknąłem. Żachnął się, widziałem to dobrze. Ubodło go że się nie boję. „W każdym razie“ — rzekł — „strzelił ktoś od pana z dziedzińca i zranił człowieka. Lecz własność pańska będzie uszanowana ze względu na flagę brytyjską. Przytem niema żadnych nieporozumień między mną a kapitanem Lingardem, który jest głównym wspólnikiem w tym interesie. A co się tyczy pana“ — ciągnął — „nie zapomni pan dnia dzisiejszego, choćby pan żył sto lat — chyba że nie znam pana natury. Zapamięta pan do ostatniego tchu gorzki smak tego upokorzenia — i to jest zapłata za pana dobroć dla mnie. Zabiorę panu cały proch. Wybrzeże zostało oddane pod opiekę Holandji, i nie ma pan prawa trzymać u siebie prochu. Gubernator zakazał, o czem pan wie dobrze. Gdzie klucz od małego magazynu?“ Nie odpowiedziałem ani słowa; poczekał chwilę i wstał, mówiąc: „To będzie pana wina, jeśli narobią szkody“. Kazał Babalacziemu wyważyć zamek w drzwiach od biura i poszedł tam; grzebał we wszystkich szufladach ale nie mógł znaleźć klucza. Potem ta kobieta, Aissa, poprosiła o klucz moją żonę i dostała go. Za chwilę toczyli wszystkie baryłki do rzeki. Osiemdziesiąt trzy centnary. Pilnował tego sam i patrzył na każdą baryłkę toczącą się do wody. Ludzie szemrali. Babalaczi był zły, usiłował pro-