testować, ale Willems przemówił mu do słuchu. Muszę przyznać że był nieustraszony z tymi drabami. Potem wrócił na werandę, siadł przy mnie i mówi: „Znaleźliśmy Alego z pana córeczką, ukrytych w krzakach nad rzeką. Przyprowadziliśmy ich. Nic im się oczywiście nie stanie. Pozwolę sobie panu powinszować; jaka pana córeczka jest sprytna! Poznała mnie odrazu i krzyknęła: „Świnia!“ i to tak naturalnie, jakby pan sam to zrobił. Uczucia zmieniają się pod wpływem okoliczności; szkoda że pan nie widział, jaki Ali był przerażony. Zatknął jej usta rękami. Mojem zdaniem psuje pan dziecko. Ale się nie gniewam. Naprawdę, wygląda pan tak śmiesznie na tem krześle, że nie mogę się gniewać“. Wytężyłem wszystkie siły, chciałem rozerwać hamak i rzucić się temu łotrowi do gardła, ale tylko spadłem z fotela, który się na mnie przewrócił. Willems roześmiał się i rzekł: „Zostawiam panu połowę naboi do rewolweru, a połowę zabieram. Jesteśmy obaj biali i powinniśmy się nawzajem popierać. Może mi będą potrzebne“. Krzyknąłem na niego z pod fotela: „Ty złodzieju!“ — ale nawet na mnie nie spojrzał i odszedł; jedną ręką obejmował wpół tę kobietę, a drugą trzymał na ramieniu Babalacziego, do którego mówił coś nakazująco, zdaje się że coś mu wyjaśniał. W niecałe pięć minut nie było już na dziedzińcu nikogo. Wkrótce znalazł mię Ali i wyswobodził. Od tamtej chwili nie widziałem ani Willemsa, ani nikogo. Zostawiono mnie w spokoju. Dałem sześćdziesiąt dolarów człowiekowi, który został zraniony; przyjął je. Jim–Enga uwolniono nazajutrz, kiedy flaga już była zdjęta. Posłał do mnie sześć skrzyń opium na przechowanie, ale sam został w domu. Chyba teraz jest mniej więcej bezpieczny. Wszędzie już zupełnie spokojnie.
Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom II.djvu/037
Ta strona została uwierzytelniona.