Pod koniec opowiadania Almayer dźwignął głowę ze stołu; zasiadł się w krześle głęboko i utkwił wzrok w bambusowych krokwiach dachu. Lingard siedział rozparty na fotelu, nogi wyciągnął przed siebie. W spokojnym półmroku werandy o spuszczonych zasłonach słychać było słabe odgłosy zewnętrznego świata zalanego słonecznym żarem; jakiś okrzyk na rzece, odpowiedź z wybrzeża, zgrzyt bloku — dźwięki krótkie, urywane, jakby wchłonięte nagle przez wspaniałość południowej godziny. Lingard dźwignął się zwolna i podszedł do balustrady; uchyliwszy zasłony, wyjrzał na dwór, milcząc. Poprzez wodę i pusty dziedziniec przypłynął wyraźny głos z małego szkunera przycumowanego u pomostu Lingarda:
— Serangu, podciągnijcie tam główne fały. Gafel opada.
Rozległ się świdrujący gwizd, który zamarł wśród przeciągłego, rytmicznego przyśpiewu ludzi ciągnących za linę. Ten sam głos rzekł ostro: „Dosyć!“ Inny głos, prawdopodobnie seranga, odpowiedział: „Ikat!“ a gdy Lingard puścił zasłonę i odwrócił się, zapadła znów cisza, jakby nie było nic po tamtej stronie prócz światła, które legło na martwym kraju, wspaniałe, ciężkie, surowe, jak całun z ognia. Lingard siadł znów naprzeciw Almayera, wspierając się łokciem o stół w zadumie.
— Ładny mały szkuner — mruknął Almayer znużonym głosem. — Czy pan go kupił?
— Nie — odrzekł Lingard. — Kiedy straciłem Błyskawicę, dotarliśmy w łodziach do Palembangu. Tam go wynająłem na sześć miesięcy. Od młodego Forda, pamiętasz go? To jego własność. Chciał spędzić jakiś czas na lądzie, więc wziąłem ten szkuner. Naturalnie cała załoga jest Forda. Obcy ludzie. Musiałem popłynąć do
Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom II.djvu/038
Ta strona została uwierzytelniona.