Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom II.djvu/056

Ta strona została uwierzytelniona.

dzonego zła, zabicie go byłoby bardziej możliwe i naturalne. Tymczasem Willems nietylko nie uczynił żadnej z tych rzeczy, ale ośmielił się przesłać list do Lingarda. Chciał się z nim zobaczyć. Poco? Tamta historja była nie do wytłumaczenia. Zdrada bezprzykładna, popełniona z zimną krwią, okropna, niezrozumiała. Dlaczego on to zrobił? Dlaczego? Dlaczego? W dusznej samotności małej kajuty stary żeglarz wyjęczał nie raz i nie dwa to pytanie, uderzając się dłonią po skłopotanem czole.
W ciągu czterech dni swego odosobnienia Lingard odebrał dwa listy z Sambiru, z tego świata, który tak nagle i tak ostatecznie wysunął się z jego uchwytu. Jeden list, było to kilka słów od Willemsa napisanych na kartce wyrwanej z małego notesu; drugi — wręczony w zielonej jedwabnej kopercie — pochodził od Abdulli i był wykaligrafowany starannie na dużym arkuszu papieru sztywnym niemal jak tektura. Pierwszego listu Lingard nie mógł zrozumieć. Brzmiał on: „Niech Pan do mnie przyjedzie. Ja się nie boję. A Pan? W.“ Lingard podarł list w gniewie, ale zanim drobne kawałeczki brudnego papieru zdążyły opaść na ziemię, gniew minął i ustąpił uczuciu, pod którego wpływem Lingard ukląkł, zebrał części podartej kartki, złożył je na pokrywie chronometru i przypatrywał im się długo w zadumie, jakby miał nadzieję że wyczyta rozwiązanie ohydnej zagadki z samego kształtu liter, składających się na tę nową obelgę.
List Abdulli przeczytał starannie i wsunął go do kieszeni również z gniewem, ale ten gniew rozpłynął się w uśmiechu nawpół zrezygnowanym, nawpół ubawionym. Postanowił nie ustępować póki jest jeszcze nadzieja. „W zasadzie najbezpieczniej statku nie opuszczać, dopóki się trzyma na wodzie“ należało do ulubio-