Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom II.djvu/068

Ta strona została skorygowana.

zarośli. Stroskany mędrzec przeszedł ostrożnie przez opustoszałe podwórze i stanął na wybrzeżu, wsłuchując się w głos niewidzialnej rzeki, która płynęła u jego stóp — w łagodne jej szepty, głębokie pomruki, nagłe bulgoty i krótkie syki rączego prądu pędzącego wzdłuż brzegu przez parny mrok.
Stał z twarzą zwróconą ku rzece i zdawało mu się że lżej oddycha, wiedząc iż ma przed sobą rozległą przestrzeń; po krótkiej chwili pochylił się, oparł ciężko na lasce, spuścił głowę na piersi i odpowiedział głębokiem westchnieniem na samolubny rozhowor rzeki, która pędziła szybko i nieustannie, nie bacząc na radości i smutki, na cierpienie i walkę, na porażki i tryumfy tych co mieszkali nad jej brzegami. Oto brunatna woda, gotowa nieść przyjaciół lub wrogów, kołysać miłość lub nienawiść na uległem, nieczułem łonie, gotowa pomagać lub przeszkadzać, ocalić życie lub zadać śmierć; wielka, bystra rzeka; wyzwolenie, niewola, przytułek albo grób.
Może tego rodzaju myśli sprawiły że Babalaczi posłał znów żałosne westchnienie w mgły rozesłane nad obojętną Pantai. Polityk barbarzyńca zapomniał o niedawnem powodzeniu swych knowań, pogrążony w melancholijnych rozmyślaniach, w zgryzocie, która czyniła noc czarniejszą, lepki upał bardziej duszącym, nieruchome powietrze cięższem i nasycała głuchą samotność udręką mącącą spokój. Babalaczi spędził poprzednią noc u boku umierającego Omara, a teraz, po upływie dwudziestu czterech godzin, wracał ciągle pamięcią do niskiego, ponurego szałasu z trzciny, skąd odleciała sroga dusza niezrównanego korsarza, aby na tamtym świecie poznać zbyt późno swe ziemskie błędy. Dziki mąż stanu, doświadczony ciężko przez poniesioną stratę, poczuł na chwilę tak jasno ciężar swego osamotnienia, jak-