Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom II.djvu/079

Ta strona została skorygowana.
ROZDZIAŁ DRUGI

Babalaczi przestał mówić. Lingard poruszył lekko nogami, rozplótł ramiona i zwolna potrząsnął głową. Opowieść o wypadkach sambirskich, wygłoszona z punktu widzenia przebiegłego statysty, opowieść, której sens Lingard chwytał od czasu do czasu roztargnionem uchem, była nicią przewodnią w mrocznym labiryncie jego myśli; a teraz wydostał się z labiryntu, z powikłanej przeszłości, w naglący mus dnia bieżącego. Z dłońmi na kolanach i rozstawionemi łokciami Lingard spoglądał w dół na starego Malaja; Babalaczi siedział sztywno, niemy, pozbawiony wyrazu, niby gadająca lalka, której nakręcony mechanizm wyczerpał się w końcu.
— Wszystko to wasza sprawka — rzekł wreszcie Lingard — będziecie żałować nim suchy wiatr znów powieje. Głos Abdulli sprowadzi tu rządy Holendrów.
Babalaczi wskazał ręką w stronę ciemnego otworu drzwi.
— Tam są lasy. Lakamba rządzi teraz krajem... Powiedz mi, tuanie, czy myślisz że wielkie drzewa znają imię władcy? Nie. Rodzą się, rosną, żyją i umierają — ale nic nie wiedzą ani nie czują. Ten kraj należy do nich.
— Nawet wielkie drzewo może zginąć od małej siekiery — rzekł sucho Lingard. — I pamiętaj, jednooki przyjacielu, że siekierę zrobiły białe ręce. Prędko się o tem przekonasz, ponieważ wywiesiłeś flagę Holendrów.
Ay wa! — rzekł zwolna Babalaczi. — Postano-