Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom II.djvu/081

Ta strona została skorygowana.

co. — Kogo tu zamordowałem? Gdzie moje armaty? Co zawiniłem? Kogo pożarłem?
Babalaczi uspokoił się i zaczął mówić z wyszukaną dwornością.
— Ty, tuanie, jesteś człowiekiem morza, jesteś podobniejszy do nas niż inni biali. Dlatego mówię do ciebie wszystkie słowa, które mam w sercu... Raz tylko morze było silniejsze od Radży Lauta.
— Wiesz o tem, co? — rzekł sucho Lingard, dotknięty do żywego.
Hai! Słyszeliśmy o twoim okręcie — i niektórzy się cieszyli. Ale ja nie. Wśród białych, którzy są szatanami, ty jesteś człowiekiem.
Trima kassi! Składam ci dzięki — rzekł Lingard poważnie.
Babalaczi spuścił oczy ze wstydliwym uśmiechem, lecz jego twarz zachmurzyła się natychmiast, a kiedy znowu przemówił, głos jego był żałosny.
— Gdybyś był przyjechał dzień wcześniej, tuanie, oglądałbyś śmierć swego wroga. Byłbyś widział jak umiera twój nieprzyjaciel, biedny, ślepy, nieszczęśliwy — nie zostawiając syna, któryby wykopał mu grób i rozpowiadał o jego mądrości i męstwie. Tak; byłbyś ujrzał śmierć męża co dawnemi czasy walczył przeciw tobie pod Carimatą — byłbyś ujrzał jak umierał samotnie — mając przy sobie tylko jednego przyjaciela. Piękne widowisko dla ciebie.
— Nie dla mnie — odparł Lingard. — Nawet nie pamiętałem tego męża, póki nie wymówiłeś przed chwilą jego imienia. Wy nas nie rozumiecie... Walczymy, zwyciężamy — i zapominamy.
— Prawda, prawda — rzekł Babalaczi z uprzejmą ironją; — wy, biali, jesteście tak wielcy, że nie raczy-