Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom II.djvu/083

Ta strona została skorygowana.

cie. Czy rozumiesz co ja mówię, tuanie? Ten biały wszedł do szałasu z wielką wściekłością, i wziął ją za ramię, i wywlókł ją na dwór. Tak, tuanie. Widziałem martwego Omara, i widziałem ją u stóp tego białego psa, który mnie oszukał. Widziałem jego twarz szarą jak zimna mgła poranna; widziałem jego blade oczy patrzące na córkę Omara, która tłukła głową o ziemię u jego stóp. U stóp tego, który jest niewolnikiem Abdulli. Tak, on żyje, ponieważ taka jest wola Abdulli. Dlatego powściągnąłem swą rękę, patrząc na to wszystko. Powściągnąłem swą rękę, ponieważ jesteśmy teraz pod flagą Orang Blanda, i Abdulla może przemawiać do uszu wielkich ludzi. Nie wolno nam zadzierać z białymi. Tak rzekł Abdulla, a ja muszę słuchać.
— Więc to tak! — burknął Lingard pod wąsem. Potem rzekł po malajsku: — Czyżbyś się gniewał, o Babalaczi!
— Nie; nie gniewam się, tuanie — odrzekł Malaj, zstępując z niepewnych wyżyn oburzenia w bezpieczne głębie nieszczerej pokory. — Nie gniewam się. Cóżem jest aby się gniewać? Jestem tylko Orang Lautem, i uciekałem przed twymi rodakami wiele razy. Bywałem to sługą, to zausznikiem; udzielałem rad różnym mężom za garść ryżu. Cóżem jest aby się gniewać na białego człowieka? Czemże jest gniew, kiedy się nie ma siły ugodzić? A wy, biali, zabraliście wszystko: i ląd, i morze, i moc zadawania ciosów! I nic nam nie zostało na wyspach prócz sprawiedliwości białych ludzi; waszej wspaniałej sprawiedliwości, która nie zna gniewu.
Podniósł się i stał chwilę we drzwiach, wdychając gorące powietrze dziedzińca, poczem odwrócił się i oparł o podporę głównego słupa, stanąwszy twarzą ku Lingardowi, który się nie ruszał ze skrzyni. Dogasająca po-