Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom II.djvu/089

Ta strona została skorygowana.

co jak niknąca mgła stawał się z każdą chwilą przejrzystszy pod jego zamyślonym wzrokiem — i Willems wydał mu się postacią należącą całkowicie do przeszłości — postacią, która w żaden sposób nie mogła już wtargnąć do jego życia. Powziął decyzję, i cała sprawa była tak jakby załatwiona. Przekreślił w znużonych myślach ten nieszczęsny, zagadkowy, wstrętny epizod. Najgorsze już się stało. Nadchodzące dni ujrzą wymierzenie kary.
Już parę razy w życiu Lingard usuwał z drogi swej wrogów i załatwiał wielekroć bardzo ciężkie porachunki. Kapitan Tom bywał dla niejednego dobrym przyjacielem, ale wszyscy wiedzieli — od Honolulu aż po Diego Suarez — że jeśli się Lingard na kogoś zaweźmie, nie można sobie poradzić z nim w pojedynkę. Lingard mawiał często iż nie ukrzywdzi i muchy, jeśli go ta mucha zostawi w spokoju; lecz żaden człowiek nie może żyć latami poza obrębem cywilizacji, nie wytwarzając na swój użytek jakichś dziwacznych pojęć o sprawiedliwości. Nikt ze znajomych Lingarda nie postarał się mu wykazać że jego pojęcia są błędne; nie warto było walczyć z jego wyobrażeniem o porządku rzeczy. A tego wyobrażenia zaczerpnął Lingard od mądrości mórz Południa i archipelagu Wschodniego; nigdzie nie rozumiano go lepiej niż w zatraconych zakątkach świata — w tych zakątkach, które napełniał echami swej hałaśliwej obecności, władczy i nie napotykający sprzeciwu. Nie na wiele się przyda dyskusja z kimś, kto się chełpi że nie żałował nigdy żadnego ze swych postępków, i kto na łagodną uwagę odpowiada dobrodusznym okrzykiem:
— Co tam pan wie. Drugi raz zrobiłbym to samo. Tak, łaskawco!
Wspólnicy i znajomi Lingarda odnosili się do niego,