Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom II.djvu/096

Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ TRZECI

— Strzeż się!
Ten cichy, drżący okrzyk, wysilony, urywany, zadziwił Lingarda swym tonem nieodpowiednim do treści — zadziwił go bardziej niż nagłość przestrogi, udzielonej niewiadomo komu i niewiadomo przez kogo. O ile Lingard mógł dostrzec, znajdował się na dziedzińcu sam jeden. Krzyk się nie powtórzył; czujne oczy starego marynarza, badając ostrożnie mroczną, pustą zagrodę Willemsa, napotykały wszędzie tępą obojętność rzeczy nieożywionych; wielkie, posępne drzewo, zamknięty, ślepy dom, połyskujące płoty z bambusów, a dalej wilgotne, obwisłe zarośla; wszystkie te rzeczy, skazane na wieczne przyglądanie się niepojętym zgryzotom lub radościom rodzaju ludzkiego, przejawiają w swym chłodnym, obojętnym wyglądzie dostojeństwo właściwe nieożywionej materji, która otacza, próżna ciekawości i wzruszeń, tajemniczy niepokój życia co wiecznie się zmienia i nigdy nie kończy.
Lingard odstąpił wbok aby oddzielić się od domu pniem drzewa; obszedł ostrożnie jeden ze słupów podtrzymujących konary i nagle stanął jak wryty żeby nie rozdeptać kupki ciemnego żaru, na którą natknął się niespodzianie po drugiej stronie. Chuda staruszka, drobna, wyschnięta, stała za drzewem wpatrzona w dom; drgnęła, zwróciła się ku Lingardowi, wlepiła w intruza wyblakłe oczy pozbawione wyrazu i kulejąc, ruszyła