Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom II.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.

ich braci; potężny wśród swego plemienia; rozżalony na tych, których nie widziałam, na plemię, którego mężczyźni nie znają litości a kobiety wstydu. Należał do nich i był wśród nich wielki. Prawda że był wielki?
Lingard potrząsnął zlekka głową. Aissa ściągnęła brwi i mówiła dalej śpiesznie, bezładnie —
— Posłuchaj. Ujrzałam go. Żyłam dawniej u boku dzielnych mężów... u boku wodzów. Kiedy przybył, byłam córką żebraka — ślepca bez sił i nadziei. Przemówił do mnie jakbym była jaśniejsza od słońca, bardziej rozkoszna niż chłodna woda w strumieniu, u któregośmy się spotykali, bardziej...
Niespokojne oczy Aissy dostrzegły na twarzy Lingarda jakiś przelotny wyraz, który zatamował jej oddech na mgnienie i sprawił że wybuchnęła bólem i tak gwałtowną wściekłością, iż Lingard cofnął się o krok niby pchnięty niespodzianym podmuchem wiatru. Podniósł obie ręce dziwacznym, jakby ojcowskim ruchem, zaskoczony, czcigodny, kojący. Aissa wyciągnęła szyję i krzyknęła:
— Mówię ci że byłam dla niego wszystkiem. Wiem! Widziałam!... Bywają chwile że nawet wy, biali, mówicie prawdę. Widziałam jego oczy. Mówię ci że czułam jego oczy! Widziałam jak drżał, kiedy podeszłam do niego, kiedy mówiłam, kiedy go dotknęłam. Spójrz na mnie! Spójrz, Radżo Laut!
Wpatrzyła się w Lingarda wyzywającym, nieruchomym wzrokiem, a potem odwróciła szybko głowę i rzuciła przez ramię spojrzenie pokorne i lękliwe na dom sterczący wysoko za jej plecami — ciemny, zamknięty, koślawy i cichy na krzywych słupach.
Oczy Lingarda spojrzały w tę samą stronę i zawisły wyczekująco na domu. Po chwili mruknął, patrząc podejrzliwie na Aissę: