Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom II.djvu/109

Ta strona została skorygowana.

waj się. Może usłuchają. Ale ja sądzę że strumień nie zwróci uwagi na twoje słowa. Strumień, który tryska z górskiego zbocza i biegnie do wielkiej rzeki. Nie zwróci uwagi na twoje słowa, bo nie dba nawet o górę co dała mu życie, bo rozdziera ziemię z której wytryskuje. Rozdziera ją, zjada, niszczy — aby dążyć szybciej ku rzece — i zatracić się w niej nazawsze... O Radżo Laut! Ja nie dbam o nic.
Zbliżała się znów do Lingarda. powoli, opornie, niby pchana niewidzialną ręką i mówiła dalej słowami jakby wyszarpniętemi z głębi jestestwa:
— Nie dbałam o własnego ojca. O mego ojca, który umarł. Byłabym raczej... Ty nie wiesz co ja zrobiłam... ja...
— Daruję ci jego życie — rzekł śpiesznie Lingard.
Stali obok siebie, patrząc sobie w oczy; Aissa nagle uciszona a Lingard zamyślony i niespokojny, przejęty mętnem uczuciem jakby porażki. A przecież porażki nie doznał. Nie chciał wcale zabić tego człowieka, chyba w pierwszym porywie gniewu, już dawno. Dni gorzkiego zdziwienia zabiły gniew; zostało tylko gorzkie oburzenie i gorzka chęć aby sprawiedliwości stało się zadość. Był niezadowolony i zaskoczony. Zetknął się niespodziewanie z ludzką istotą — i to kobietą — która sprawiła, że wyjawił przedwcześnie swą wolę. Będzie go miała. Ale ona musi wiedzieć, musi pojąć że dla takich ludzi jak Willems niema łaski ani przebaczenia.
— Zrozum — rzekł zwolna — że daję ci jego życie nie z litości, ale po to by go ukarać.
Drgnęła; śledziła każde słowo na jego ustach, a gdy skończył mówić, trwała dalej w bezruchu, zdumiona, cicha, niema. Pojedyncza kropla deszczu, olbrzymia, przejrzysta i ciężka, jak nadludzka łza lecąca szybko