Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom II.djvu/112

Ta strona została skorygowana.

kamyków. Lingard, który patrzył na niego bacznie, zobaczył że pod skórą jego szyi przesunęła się dwa razy w górę i w dół kość — śpiczasta i trójkątna jak głowa węża. Potem to ustało. Znieruchomiał.
— No — rzekł Lingard i urwał niespodzianie na tem słowie. Trzymając rękę w kieszeni, ścisnął mocno rękojeść rewolweru wypychającego mu kurtkę na biodrze; pomyślał jak prędkoby mógł zakończyć spór z tym człowiekiem, co tak pragnął wydać się w jego ręce — i jaki niewłaściwy byłby taki koniec! Nie mógł znieść myśli aby ten człowiek mu uszedł, rozstając się z życiem; aby uszedł strachowi, zwątpieniu, wyrzutom sumienia i pogrążył się w spokojnej, niezawodnej śmierci. Lingard miał go teraz w ręku. I ani myślał go wypuścić — pozwolić by zniknął nazawsze w lekkim niebieskawym dymie wystrzału. Gniew wzbierał w Lingardzie. Czuł jakby dotknięcie palącej dłoni na sercu. Nie na piersiach lecz na samem sercu, na tej drgającej, niezmordowanej odrobinie materji, która odpowiada na każde wzruszenie, która łopoce z radości, przerażenia lub gniewu.
Odetchnął głęboko. Widział przed sobą nagą pierś Willemsa, wzdymającą się raz po raz pod rozchełstaną kurtką. Spojrzał w bok i zobaczył że łono stojącej przy Willemsie Aissy faluje w szybkim oddechu, poruszającym zlekka jej rękę przyciśniętą do piersi; zdawało się że ta ręka o rozstawionych i trochę zakrzywionych palcach chwyta coś czego objąć nie może. Upłynęła prawie minuta — jedna z tych minut, podczas których głos zamiera a myśli kłębią się w głowie jak uwięzione w klatce ptaki, rzucające się napróżno, wyczerpane rozpaczą.
W ciągu owej minuty milczenia gniew Lingarda wzmógł się i spiętrzył jak olbrzymia, czubata fala bieg-