torsie, po ramionach, po nogach. Stał, chwytając powietrze, a woda biła w niego prostopadłym zalewem, przebiegała po nim ukośnemi falami; czuł krople uderzające z góry i zewsząd; krople wielkie, gęste, które nacierały jakby mnóstwo gniewnych rąk je ciskało. Z pod jego nóg wznosił się gęsty opar rozpylonej wody; Willems poczuł że ziemia staje się miękka, roztapia się pod nim — i ujrzał wodę tryskającą z suchej ziemi na spotkanie wody lejącej się z ponurych niebios.
Obłąkany strach ogarnął Willemsa, strach przed tą wszystką wodą dokoła niego, przed wodą co zbiegała ku niemu dziedzińcem, napadała nań ze wszystkich stron — przed padającą ukośnie wodą, która siekła mu twarz chwiejnemi strugami, lśniącemi bladą czerwienią od migotu przepływających przez nie błyskawic — jakby ogień i woda, zmieszane potwornie, padały razem na ogłuszoną ziemię.
Chciał uciec, ale gdy ruszył z miejsca, zaczął ślizgać się z trudem po tej ziemi, która stała się tak nagle błotem pod jego nogami. Torował sobie drogę jak człowiek przepychający się przez tłum, z głową pochyloną, z ramieniem wystawionem naprzód, zatrzymując się często, niekiedy zniesiony w tył o parę kroków prądem wody, gdyż brakło mu odwagi by przeciwstawić się jej pędowi. Aissa szła tuż za nim, zatrzymując się kiedy przystawał, cofając się razem z nim, idąc naprzód pod górę znojną jego drogą, śliską pochyłością dziedzińca, skąd wszystko zostało jakby zmiecione przez pierwszy pęd potężnej zlewy.
Nie widzieli nic. Wielkie drzewo, zarośla, dom i płoty — wszystko znikło w gęstwie deszczu. Mokre włosy przykleiły im się do głów, sieczone deszczem odzienie oblepiło ciała; woda lała się z nich, z głów na ramiona.
Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom II.djvu/138
Ta strona została uwierzytelniona.