Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom II.djvu/148

Ta strona została uwierzytelniona.

... Tak, będzie bogata. A jakże! Naturalnie! Kapitan Lingard jest człowiekiem zaradnym i nawet jeszcze teraz ma mnóstwo pieniędzy. Już są bogaci, ale to zamało. Stanowczo zamało. Pieniądz przyciąga pieniądz. Ten interes ze złotem jest dobry. Pyszny! Kapitan Lingard to człowiek wybitny. Powiedział że złoto tam jest — i jest napewno, Lingard wie co mówi. Ale pomysły to ma dziwaczne. Naprzykład z tym Willemsem. I poco go trzymać przy życiu? Poco?
— A, łotr — mruknął Almayer znowu.
Makan, tuan! — wykrzyknął nagle Ali bardzo głośno i nagląco.
Almayer podszedł do stołu, usiadł; skłopotana jego twarz znalazła się w kręgu światła rzuconym przez lampę. Nabrał machinalnie z półmiska i zaczął jeść wielkiemi kęsami.
... Lingard, to bez kwestji człowiek, którego należy się trzymać! Nieustraszony, silny, gotów na wszystko. Jak prędko powziął nowe plany na przyszłość, gdy zdrada Willemsa zniszczyła ich stanowisko w Sambirze! A nawet i teraz ich położenie nie jest jeszcze takie złe. Jaki nadzwyczajny posłuch ma Lingard u tych wszystkich Arabów, Malajów i tak dalej. Niema co, wygodnie nazywać ojcem takiego człowieka. Wcale, wcale wygodnie! Ile też on ma właściwie pieniędzy? Ludzie opowiadają... naturalnie że to przesada, ale gdyby miał tylko połowę tego co mówią...
Wypił, odchyliwszy wtył głowę, i zabrał się znów do jedzenia.
... Gdyby ten Willems był umiał wyzyskać swoje atuty, gdyby był się trzymał starego, znajdowałby się teraz na miejscu Almayera, byłby żonaty z przybraną córką Lingarda i miałby przed sobą wspaniałą przyszłość...