Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom II.djvu/157

Ta strona została skorygowana.

zaśnięciem smukłą, wysoką kobietę, za którą podarty ogon białej sukni wlókł się tam i z powrotem po zaschłem błocie wybrzeża. Parę razy, kiedy Almayer siedział późno w noc na werandzie, z nogami założonemi na sosnowy stół obok lampy — czytając przywieziony przez Lingarda numer North China Herald z przed siedmiu miesięcy — usłyszał skrzyp schodów, i wyjrzawszy z za gazety, dostrzegł szczupłą, wychudzoną postać, która wyłaniała się stopień za stopniem a potem szła z trudem przez werandę, dźwigając wielkie, tłuste dziecko; głowa chłopczyka, leżąca na kościstem ramieniu Joanny, wydawała się niemal tak duża jak głowa matki.
Joanna napadała kilkakrotnie na Almayera z płaczliwym krzykiem lub obłędnemi zaklęciami, dopytując się o męża, chcąc wiedzieć gdzie jest, kiedy wróci; a każdy taki wybuch kończył się na tem, że robiła sobie rozpaczliwe, bezładne wyrzuty o coś, czego Almayer ani w ząb nie mógł zrozumieć. Parę razy zasypała przekleństwami swego gospodarza, twierdząc, że nieobecność męża jest sprawką jego, Almayera. Te sceny wybuchające znienacka kończyły się nagłą ucieczką Joanny wśród szlochów oraz trzaśnięciem drzwi; wzniecały w domu niespodziane, gwałtowne, przelotne zamieszanie, niby zagadkowa trąba powietrzna, która bez żadnej widocznej przyczyny wznosi się, pędzi i znika wśród martwej płaszczyzny jałowych i nędznych równin spalonych przez słońce.
Ale owego wieczoru dom był cichy, śmiertelnie cichy, gdy Almayer przystanął, jakby śledząc uważnie czułe szalki, na których ważył wszystkie swoje szanse: inteligencję Joanny, łatwowierność Lingarda, zuchwałą odwagę Willemsa, jego pragnienie ucieczki i gotowość do chwycenia w lot niespodzianej okazji. Rozważał niespo-