Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom II.djvu/161

Ta strona została skorygowana.

sięgający mu po brodę, zobaczył na progu biura swego pana, nim drzwi się za nim zamknęły. Taki był zdziwiony, że upuścił wszystko i stanął, wpatrując się długo w te drzwi. Słyszał tam w środku głos pana. Pan rozmawiał z tą kobietą — kobietą z plemienia Sirani! Kto ona jest? Nigdy właściwie o tem nie myślał. Przez chwilę pogrążył się w mglistych dociekaniach. To kobieta z plemienia Sirani — i brzydka. Skrzywił się pogardliwie, podniósł pościel i zabrał się do roboty; zaczął przywiązywać hamak do dwóch słupów werandy... Wszystko to nic go nie obchodzi. Ona jest brzydka, i przywiózł ją tutaj Radża Laut, i jego pan rozmawia z nią po nocy. Bardzo pięknie. On, Ali, ma swoją robotę. Trzeba zawiesić hamak — obejść posiadłość i przypilnować aby stróże nocni nie spali — rzucić okiem na cumy łódek, na kłódkę od wielkiego składu — potem iść spać. Przebiegł go przyjemny dreszcz. Oparł się oburącz o hamak pana i zdrzemnął się lekko.
Kobiecy krzyk nagły, świdrujący wybuchnął naraz w najwyższych tonach i urwał się, urwał tak raptownie, że to wyglądało na nagłą śmierć; Ali uskoczył w bok od hamaku, a cisza, która zapadła, wydała mu się równie przerażająca jak ten okropny krzyk. Skamieniał ze zdumienia. Almayer wyszedł z biura, zostawiając drzwi uchylone, otarł się prawie o Alego, nie zwróciwszy nań uwagi i podszedł wprost do naczynia z wodą wiszącego na gwoździu w przewiewnem miejscu. Zdjął je i wrócił, przeszedłszy tuż obok osłupiałego Malaja. Sunął wielkiemi krokami, ale mimo pośpiechu przystanął u drzwi, i odchyliwszy głowę, wlał sobie do gardła cienki strumień wody. A podczas gdy szedł po wodę, i wracał, i przystanął aby się napić, przez cały ten czas dochodził bez przerwy z ciemnego biura płacz słaby, uporczywy,