Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom II.djvu/162

Ta strona została uwierzytelniona.

płacz zaspanego, przestraszonego dziecka. Napiwszy się wody, Almayer wszedł do pokoju, zamykając starannie drzwi.
Ali stał jak wryty. To krzyknęła kobieta z plemienia Sirani! Poczuł gwałtowną ciekawość, bardzo niezwykłą wobec wrodzonej jego obojętności. Nie mógł oderwać wzroku ode drzwi. Czy ona leży tam martwa? Jakie to interesujące i dziwne! Stał z otwartemi ustami, póki nie usłyszał znów skrzypu klamki. To pan. Zawrócił wmig na pięcie i udał że wpatruje się w noc. Usłyszał kroki Almayera za swemi plecami. Rozległ się szmer przesuwanych krzeseł. Pan usiadł.
— Ali — rzekł Almayer.
Twarz jego była chmurna i zamyślona. Spojrzał na zaufanego sługę, który podszedł do stołu. Wyciągnął zegarek; idzie. Ilekroć Lingard był w Sambirze, zegarek Almayera szedł zawsze. Almayer nastawiał go według zegara w kajucie i mówił sobie za każdym razem, że w przyszłości musi dopilnować aby zegarek szedł. I za każdym razem, kiedy Lingard odpłynął, zegarek zatrzymywał się, nie nakręcony, i Almayer mierzył swoje znużenie wschodami i zachodami słońca, w apatycznej obojętności na godziny — na marne godziny, które nie miały znaczenia w życiu Sambiru, w nużącym zastoju pustych dni; w tym Sambirze, gdzie nic Almayera nie obchodziło poza gatunkiem kauczuku i rozmiarami rattanów; gdzie nie wyczekiwał nawet drobnych rozrywek; gdzie nie miał przed sobą ani pociechy, ani czegoś ciekawego lub pożądanego; gdzie nie spodziewał się żadnej goryczy — prócz powolności mijających dni — i żadnych miłych wrażeń poza nadzieją, daleką, wspaniałą nadzieją, — nużącą, bolesną i cenną — że się stąd wydostanie.