Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom II.djvu/163

Ta strona została skorygowana.

Spojrzał na zegarek. Pół do ósmej. Ali czekał obojętnie.
— Idź do osady — rzekł Almayer — i powiedz Mahmatowi Bandżerowi, że chcę z nim pomówić dziś wieczór.
Ali odszedł, mrucząc pod nosem. Nie podobało mu się to zlecenie. Bandżer i jego dwaj bracia byli włóczęgami z Bajow. Pojawili się niedawno w Sambirze; pozwolono im zająć opuszczony, walący się szałas na trzech palach, który należał do Lingarda i Sp. i stał tuż za ogrodzeniem otaczającem posiadłość. Ali potępiał łaskawość okazaną obcym włóczęgom. Wszelkiego rodzaju domostwa były wówczas cenne, a jeśli pan nie potrzebował tej starej rozwalonej budki, mógł ją dać Alemu, swemu słudze, zamiast obdarowywać złych ludzi. Każdy wiedział że to źli ludzie. Wiedziano ogólnie iż ukradli łódź Hinopariego, który był bardzo stary, i słaby, i nie miał synów; a przytem tak nastraszyli biednego staruszka zuchwałem, dzikiem obejściem, że pary z ust nie puścił. Ale wszyscy o tem wiedzieli. Był to jeden z tolerowanych sambirskich skandali, potępionych i przyjętych do wiadomości; był to objaw nikczemnej zgody na czyjąś zręczną podłość, objaw tego milczącego, tchórzliwego pobłażania dla siły, które istnieje, haniebne i nieuleczalne, na dnie wszystkich serc, we wszystkich społeczeństwach, we wszystkich ludzkich skupiskach; w bardziej rozległych i cnotliwych miejscowościach niż Sambir, a także i w Sambirze, gdzie — jak na każdem innem miejscu — jednemu człowiekowi wolno ukraść bezkarnie łódź, a drugi nie ma prawa wziąć wiosła.
Almayer siedział rozparty na krześle i rozmyślał. Im dłużej medytował, tem głębiej był przekonany że