Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom II.djvu/168

Ta strona została skorygowana.

małych dzieci. I Luiz, mechanik. On nie powiedział nigdy słowa na mego męża. I nasza kuzynka Maria. Przyszła i krzyczała; taki miałam ból głowy, a serce bolało mię jeszcze bardziej. I kuzyn Salwator, i stary Daniel da Souza, który...
Almayer słuchał, niemy z wściekłości. Myślał: „Muszę teraz dać tej idjotce pieniędzy. Muszę! Muszę pozbyć się jej nim Lingard wróci“. Dwa razy usiłował się odezwać, aż wreszcie wybuchnął —
— Nie chcę znać tych cholernych imion! Niechże pani mówi, czy ta psiakrew hołota coś pani zostawiła? Pani! Tego chcę się dowiedzieć!
— Mam dwieście piętnaście dolarów — rzekła Joanna zalęknionym głosem.
Almayer odetchnął z ulgą. Powiedział bardzo życzliwie —
— To wystarczy. Nie jest to dużo, ale wystarczy. A teraz, kiedy ten człowiek przyjdzie, ja się usunę. Pani sama z nim pomówi. Da mu pani trochę pieniędzy; niedużo, niech pani pamięta! I obieca pani dać więcej. Potem, jak się pani już do męża dostanie, wtedy naturalnie on panią pokieruje. A niech pani nie zapomni mu powiedzieć, że kapitan Lingard jest przy ujściu rzeki, u północnego wejścia. Będzie pani pamiętać, prawda? Na północnej odnodze. Lingard — to śmierć.
Joanna wzdrygnęła się. Almayer ciągnął dalej prędko —
— Byłbym dał pani pieniędzy, gdyby pani potrzebowała. Słowo daję! Niech pani powie mężowi, że to ja panią do niego wysłałem. I żeby czasu nie tracił. A także niech mu pani powie ode mnie, że się kiedyś spotkamy. Że nie mógłbym umrzeć spokojnie, gdybym go raz jeszcze nie spotkał. Tylko raz. Ja go kocham, uwa-