Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom II.djvu/171

Ta strona została uwierzytelniona.

dzikusowi. Ci ludzie nie wiedzą co to grzeczność. Biali nie powinni się do nich odzywać — rzekł Ali z urazą.
Almayer skierował się ku domowi, zostawiając swych Malajów pogrążonych w zdumieniu; nie mogli zrozumieć skąd pan wyłonił się tak niespodzianie. Stróż napomknął coś niejasno, że pan umie się stać niewidzialny i że często w nocy... Ali przerwał mu z wielką pogardą. Nie wszyscy biali mają tę siłę. Naprzykład Radża Laut umie się stać niewidzialny. Umie także być jednocześnie w dwóch miejscach, o czem każdemu wiadomo; każdemu prócz niego — niemrawego stróża — który wie o białych ludziach tyle co dziki wieprz. Ya wa!
I Ali powlókł się w stronę swej chaty, głośno ziewając.
Wchodząc po schodach, Almayer usłyszał trzaśnięcie drzwiami, a gdy znalazł się na werandzie, zobaczył tylko Mahmata blisko wejścia na korytarz. Mahmat wyglądał, jakby go przyłapano w chwili gdy zamierzał się wymknąć; Almayer zauważył to z zadawoleniem. Ujrzawszy białego, Mahmat zmienił zamiar i oparł się o ścianę. Był to krępy, tęgi, barczysty mężczyzna o bardzo ciemnej skórze i szerokich ustach zabarwionych jaskrawą czerwienią; gdy mówił, widać było zwarty rząd czarnych, błyszczących zębów. Oczy miał wielkie, wypukłe, marzące i niespokojne. Rzekł posępnie, rozglądając się z podełba —
— Biały tuanie, jesteś wielki i silny, a ja jestem biedak. Powiedz jaka jest twoja wola, i pozwól mi odejść w imię Boga. Już późno.
Almayer przypatrywał mu się w zamyśleniu. Jakby się tu przekonać, czy... Aha, już wie! Niedawno używał tego człowieka i dwóch jego braci jako przygodnych