Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom II.djvu/172

Ta strona została skorygowana.

wioślarzy dla przewożenia zapasów, żywności i nowych siekier do obozu robotników wycinających rattany, obozu położonego nieco wyżej nad rzeką. Wyprawa taka trwała trzy dni. Almayer wiedział już jak wypróbować Mahmata. Powiedział niedbale —
— Chcę abyście wyruszyli zaraz do obozu i zawieźli surat do Kawitana. Dolara za dzień.
Mahmat niby to zaczął się tępo namyślać, ale Almayer, który znał swoich Malajów, osądził z jego wyglądu że nic go nie zmusi do pojechania. Zaczął nalegać —
— To ważna sprawa, a jeśli zajedziecie tam szybko, dam dwa dolary za ostatni dzień.
— Nie, tuanie. Nie pojedziemy — rzekł Mahmat chrapliwym szeptem.
— Dlaczego?
— Jedziemy już gdzieindziej.
— Dokąd?
— Do takiego jednego miejsca — rzekł Mahmat trochę głośniej z uporem, patrząc w ziemię.
Almayer uczuł bezgraniczną radość. Rzekł, udając rozdrażnienie —
— Mieszkacie w moim domu, jak gdyby do was należał. Może będę potrzebował go wkrótce.
Mahmat podniósł oczy na Almayera.
— Jesteśmy ludźmi morza i nie dbamy o dach nad głową, byleśmy mieli czółno, gdzie we trzech się pomieścimy i wiosło w ręku. Pokój tobie, tuanie.
Odwrócił się i odszedł prędko; Almayer usłyszał zaraz potem, jak wołał z dziedzińca na stróża aby otworzył mu bramę. Mahmat minął bramę w milczeniu, ale nim ją zaryglowano, postanowił że gdyby biały człowiek chciał kiedy wyrugować go z chaty, spali ją a także