Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom II.djvu/181

Ta strona została uwierzytelniona.

w łódkę i nieruchomych ludzi z poważnem, smutnem napięciem, przerywanem bez powodu wybuchami obłędnej gestykulacji. Mały ptaszek o szafirowej piersi kołysał się na cienkiej gałązce, przecinając tam i z powrotem ukośny promień słońca, i za każdym razem rozbłyskiwał jak klejnot spuszczony z nieba. Jego malutkie czarne oczko zapatrzyło się na dziwne, spokojne stworzenia w łodzi. Po chwili zaszczebiotał cienkim głosikiem, który zadźwięczał impertynencko i zabawnie wśród uroczystej ciszy głuchego pustkowia — wśród wielkiej ciszy nabrzmiałej walką i śmiercią.