Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom II.djvu/188

Ta strona została skorygowana.

spokoju na ogołoconej ziemi jego więzienia. Nie było ulgi, chyba w mrocznem wytchnieniu snu, głuchego snu bez żadnych zwidzeń; snu który spadał ciężki, brutalny, jak zadający śmierć ołów. Zapomnieć w unicestwiającym śnie, wśród blasku dnia zapaść naoślep w noc zatraty, była to dla Willemsa jedyna, rzadka ulga wtem życiu, którego nie miał odwagi ani znieść, ani zakończyć.
Żył i walczył z nieuchwytnemi majakami swych myśli pod wzrokiem milczącej Aissy. Dzieliła jego mękę wśród dotkliwego zdziwienia, wśród bolesnej tęsknoty, zrozpaczona, niezdolna zrozumieć przyczyny jego gniewu i wstrętu; nienawiści jego spojrzeń, tajemnicy jego milczenia, groźby nielicznych słów, rzucanych w języku białych ludzi, rzucanych z wściekłością, z pogardą, z jawnem pragnieniem aby ją zranić — ją, która oddała siebie, swe życie, wszystko co dać mogła — temu białemu; ją, która pragnęła wskazać mu drogę do prawdziwej wielkości, która usiłowała mu pomóc, przejęta kobiecem marzeniem o uczuciu wiecznem, trwałem, niezmiennem.
Odkąd Aissa zetknęła się przelotnie z białymi w chwili dawnej klęski, która unicestwiła jej dawne życie — pozostało jej imponujące wrażenie nieodpartej potęgi, okrutnej siły. I oto spotkała męża z tej zwycięskiej rasy, męża posiadającego wszystkie jej zalety. Każdy biały jest taki sam. Ale w sercu tego mężczyzny gorzał gniew na jego własnych rodaków — i gorzało pożądanie jej ciała. Upoiło ją to nadzieją wielkich rzeczy, zrodzoną z dumy i tkliwego poczucia własnego wpływu. Lęk i zdziwienie zagościły w niej przelotnie wobec jego wahań, jego oporu, jego kompromisów; lecz z kobiecą wiarą w trwałość uczuć, w nieodparty swój