Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom II.djvu/198

Ta strona została uwierzytelniona.

wraca do swego gotowania; nie interesuje się niczem, nie oczekuje niczego — wyzuta ze strachu i z nadziei.
Znikła za drzewem, a Willems zobaczył teraz kobiecą postać na ścieżce wiodącej do przystani. Przynajmniej zdawało mu się że to kobieta — w czerwonej sukni — trzymająca jakieś ciężkie zawiniątko; zjawisko niespodziane, znajome, dziwaczne. Zaklął przez zęby... Tylko tego brakowało! Żeby też widzieć takie rzeczy w biały dzień! Bardzo z nim źle, bardzo źle... Przeraził się okropnie; ten groźny objaw świadczy o rozpaczliwym stanie jego zdrowia.
Przerażenie Willemsa trwało ułamek sekundy i nagle pojął że ta kobieta jest czemś rzeczywistem; że idzie w jego stronę; że to jego żona! Spuścił szybko nogi na ziemię i siedział bez ruchu. Otworzył oczy szeroko. Był taki zdumiony, że zapomniał na chwilę o wszystkiem. Jedno tylko miał na myśli: pocóż u licha ona tu przyjechała?
Joanna szła pod górę z radosnym pośpiechem. Niosła dziecko zawinięte w białą kołdrę Almayera, ściągniętą z łóżka w ostatniej chwili przed opuszczeniem domu. Wyglądała jakby była olśniona przez słońce świecące jej w oczy, jakby obce otoczenie ją oszałamiało. Szła, rozglądając się szybko w prawo i w lewo, oczekując z niecierpliwością że lada chwila zobaczy męża. Podszedłszy do drzewa, dostrzegła nagle coś nakształt wyschniętego, żółtego trupa; ten trup siedział bardzo sztywno w cieniu na ławce i patrzył na nią wielkiemi oczami, które żyły. To był jej mąż.
Stanęła jak wryta. W głębokiej ciszy patrzyli na siebie zdumionym wzrokiem, oszalałym od wspomnień rzeczy odległych, które rzekłbyś zatraciły się w czasie. Spojrzenia ich skrzyżowały się, przeniknęły nawzajem,