Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom II.djvu/199

Ta strona została skorygowana.

pędziły ku sobie jakby z niewiarogodnej dali, jakby z krainy Niemożliwości.
Podeszła bliżej, patrząc w męża bez przerwy, i położyła na ławce dziecko zawinięte w kołdrę. Mały Ludwiś, który przez większą część nocy darł się z przerażenia wśród mroków rzeki, spał teraz mocno i nie obudził się. Willems wodził oczami za żoną, obracając powoli głowę wślad za nią. Przyjął do wiadomości jej obecność, poddając się ze znużeniem temu fantastycznemu nieprawdopodobieństwu. Wszystko jest możliwe. Poco ona tu przyjechała? Była jednym z czynników jego nieszczęścia. Spodziewał się potrochu że się rzuci na niego, zacznie go targać za włosy, podrapie mu twarz. Dlaczego nie? Wszystko jest możliwe! W przesadnem poczuciu swego wielkiego osłabienia Willems obawiał się z jej strony napaści. W każdym razie będzie na niego krzyczała. Znał ją dobrze. Umiała krzyczeć. Myślał że się jej pozbył nazawsze. Przyszła tu zapewne aby przyjrzeć się jego śmierci...
Nagle Joanna zwróciła się ku Willemsowi i objąwszy go, osunęła się powoli na ziemię. Zaskoczyło go to. Szlochała cicho z czołem opartem o jego kolana. Patrzył chmurnie na jej głowę. Czego ona chce? Nie miał siły poruszyć się — odejść. Szeptała coś; schylił się aby usłyszeć. Pochwycił słowo: „Przebacz“.
Więc dlatego tu przyjechała! Z tak daleka! Kobiety są dziwne. Przebaczyć? Ani mu w głowie... Nagle przeszyła go myśl: „Jak ona przyjechała? W łodzi. Łódź! Łódź!
Krzyknął: „Łódź!“ i zerwał się, przewracając Joannę. Nim zdążyła się podnieść, rzucił się na nią i dźwignął ją z ziemi. Ledwie się znalazła na nogach, objęła go mocno za szyję i zasypała rozpaczliwemi pocałunka-