Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom II.djvu/204

Ta strona została skorygowana.

wszystko. Chciał ocalić wobec żony wzniosłą czystość swego charakteru. Myślał: „Ona nie wie. Almayer nie pisnął o Aissie ani słowa. Ale jeśli się dowie, jestem zgubiony. Gdyby nie chłopiec, tobym... uwolnił się od obydwóch...“ mignęło mu przez głowę. Ale nie, broń Boże! Jest żonaty... Przysiągł uroczyście. Niewolno!... Święte więzy... Patrząc na żonę, poczuł pierwszy raz w życiu coś nakształt wyrzutów sumienia. Wyrzutów sumienia, związanych z jego wyobrażeniem o strasznej potędze przysięgi złożonej u ołtarza... Nie trzeba żeby Joanna się dowiedziała... Ach, gdyby miał tę łódź!... Musi pobiec do domu i wziąć rewolwer. Bez broni nie miałby odwagi powierzyć się tym ludziom z Bajow. Pójdzie po rewolwer póki niema Aissy. Ach, ta łódź!... Nie śmiał pójść nad rzekę i wołać. Pomyślał: „Mogłaby mnie usłyszeć... Pójdę i wezmę rewolwer... naboje... to już wszystko... nic więcej. Nic“.
Stał pogrążony w myślach, nie mogąc się zdecydować na pójście do domu, a Joanna, uczepiona jego ramienia, błagała by jej przebaczył, błagała rozpaczliwie, żałośnie, tracąc wszelką nadzieję za każdym razem gdy popatrzyła na jego twarz, która w jej oczach uosabiała nieubłaganą prawość, surową cnotę, bezlitosną sprawiedliwość. Błagała pokornie, onieśmielona wobec męża, wobec niewzruszonego wyglądu tego człowieka, którego skrzywdziła wbrew prawom ludzkim i boskim. Nie słyszał ani słowa, póki nie podniosła głosu w ostatniem zaklęciu —
— ...Czy nie rozumiesz że cię zawsze kochałam! Nagadali mi o tobie okropnych rzeczy... I to moja własna matka! Powiedzieli że ty... żeś mnie zdradził, a ja...
— To wstrętne kłamstwo! — krzyknął Willems, budząc się na chwilę, tknięty szlachetnem oburzeniem.