Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom II.djvu/210

Ta strona została skorygowana.

Willems nic nie odpowiedział. Stał przed nią, patrząc w ziemię i powtarzając w myśli: muszę wydostać od niej rewolwer, zaraz, natychmiast. Niemożliwe abym powierzył się tym ludziom bez broni. Muszę mieć rewolwer.
Zapytała, popatrzywszy w milczeniu na szlochającą cicho Joannę:
— Kto to jest?
— Moja żona — odrzekł Willems, nie podnosząc oczu. — Moja żona według naszych białych praw, które pochodzą od Boga!
— Twoje prawa! Twój Bóg! — mruknęła pogardliwie.
— Daj mi ten rewolwer — rzekł Willems rozkazująco. Czuł niechęć do zetknięcia się z nią, do odebrania rewolweru siłą.
Nie zwróciła na to uwagi i ciągnęła dalej —
— Twoje prawa... czy twoje kłamstwa? W co mam wierzyć? Szłam — biegłam by cię obronić, kiedy zobaczyłam tych obcych ludzi. Kłamały mi twoje wargi, twoje oczy. Masz fałszywe serce. — Nagle zamilkła i dodała po krótkiej pauzie. — Ach! Ona jest pierwsza. Więc ja mam być niewolnicą?
— Bądź sobie czem chcesz — rzekł Willems brutalnie. — Odjeżdżam.
Aissa przylgnęła wzrokiem do kołdry, spostrzegłszy że coś pod nią zlekka drgnęło. Rzuciła się ku ławce. Willems odwrócił się za nią. Doznał wrażenia że jego nogi są z ołowiu. Zrobiło mu się słabo i na chwilę owładnęła nim rozpacz; przeraził się iż umrze na miejscu, nim zdoła uciec od grzechu i klęski.
Aissa podniosła róg kołdry; ujrzała śpiące dziecko i nagły dreszcz zatrząsł nią, jak na widok rzeczy niewy-