Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom II.djvu/212

Ta strona została skorygowana.

Lecz z chwilą gdy ujrzała syna tamtej drugiej kobiety, poczuła że jest strącona w chłód, mrok, milczenie samotności nieprzeniknionej i głuchej — że jest daleko od niego, poza wszelką nadzieją — w otchłani krzywdy, na którą niema ratunku.
Zbliżyła się do Joanny. Ogarnął ją gniew na tę kobietę, zazdrość, zawiść. Czuła się wobec niej upokorzona i wściekła. Chwyciła zwisający rękaw kurtki, w której Joanna ukryła twarz; wyrwała kurtkę z jej rąk, wołając:
— Niechże zobaczę oblicze tej, przy której jestem tylko sługą i niewolnicą. Ya wa! Widzę cię!
Jej niespodziany krzyk wypełnił słoneczną przestrzeń polanki, wzniósł się wysoko i poleciał wgłąb kraju nad nieruchomemi szczytami lasu. Stanęła jak wryta, patrząc na Joannę w zdumieniu i pogardzie.
— Kobieta z plemienia Sirani! — rzekła wolno zdziwionym głosem.
Joanna rzuciła się do Willemsa i uczepiła się go, wrzeszcząc —
— Broń mnie, Piotrze! Broń mnie przed nią!
— Cicho bądź. Nic ci nie grozi — mruknął niewyraźnie Willems.
Aissa patrzyła na nich wzgardliwie.
— Bóg jest wielki! Siedzę w pyle u twoich stóp — wykrzyknęła szyderczo, składając ręce nad głową gestem drwiącej pokory. — Wobec ciebie jestem niczem. — Zwróciła się gwałtownie do Willemsa, otwierając szeroko ramiona. — Coś ty ze mnie uczynił? — krzyknęła — ty kłamliwe dziecko przeklętej matki! Coś ty ze mnie uczynił? Niewolnicę niewolnicy! Nie mów nic! Twoje słowa są gorsze niż jad węża. Kobieta z plemie-