Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom II.djvu/214

Ta strona została uwierzytelniona.

zauważył, porwała je i zaczęła uciekać w stronę rzeki, wydając wrzask za wrzaskiem w napadzie obłędnego strachu.
Willems chciał pochwycić rewolwer. Aissa wyprzedziła go i pchnęła niespodzianie, tak że się zatoczył i oddalił od drzewa. Chwyciła broń, schowała ją za siebie i krzyknęła —
— Nie dam! Idź za nią. Idź naprzeciw niebezpieczeństwa... Idź naprzeciw śmierci... Idź bezbronny... Idź z pustemi rękoma i słodkiemi słowami na ustach... tak jak do mnie przyszedłeś... Idź, bezsilny, i kłam lasom, kłam morzu... kłam śmierci, która czeka na ciebie...
Umilkła, jakby ją kto chwycił za gardło. Mijały straszliwe sekundy, a ona patrzyła na tego półnagiego mężczyznę, który stał przed nią jak obłąkaniec; słyszała dochodzące słabo z nad rzeki przenikliwe, warjackie wrzaski Joanny wzywającej ratunku. Blask słońca spływał na Aissę, na Willemsa, na niemy kraj, na szemrzącą rzekę — lecz zdawało się Aissie, że okropne błyskawice mroku przeszywają łagodną jasność pogodnego ranka. Nienawiść wypełniała świat, wypełniała przestrzeń między nimi dwojgiem — nienawiść rasy, nienawiść krwi, nienawiść płynąca z beznadziejnych przeciwieństw; nienawiść do człowieka z kraju kłamstw i zła, skąd tylko nieszczęście przychodzi do tych co nie są biali. Szał ponosił Aissę; usłyszała tuż przy sobie głos zmarłego Omara szepczący jej do ucha:
— Zabij! Zabij!
Krzyknęła, widząc że Willems się poruszył:
— Nie zbliżaj się do mnie... bo zginiesz natychmiast! Odejdź, póki jeszcze pamiętam... póki pamiętam...
Willems skupił siły do walki. Bał się odejść bezbronny. Rzucił się naprzód i zobaczył że podniosła rewolwer.